Chciałabym zabrać głos w dyskusji na temat przyszłości polskiej edukacji. Pozwólcie, że oprę się tu na wspomnieniu pracy w szkockich podstawówkach i liceum, bo dużo w nich było rozwiązań wartych skopiowania. W latach 2007-2013 pracowałam w trzech różnych szkołach na zachodnim wybrzeżu Szkocji . Przyznam, że początkowo dużo rzeczy mnie tam dziwiło.
Pierwsze zdziwienie
Pierwsze zdziwienie dotyczyło wywieszonych na gazetce prac uczniów, a konkretnie błędów w nich zawartych. Znalazłam ich całkiem sporo, głównie tych z kategorii spelling, u nas to by były ortograficzne. Zapytałam nauczycielkę, u której byłam asystentem, czy nie należałoby dać tych prac dzieciom, by poprawiły błędy, ale ta machnęła ręką i odparła, że liczy się pomysł, oryginalne podejście do tematu, a spelling przyjdzie z czasem. Miałam w głowie całą masę wątpliwości, no bo okazja do pracy ze słownikiem, no bo wzrokowe utrwalanie błędnych wzorców, no i co z dyrekcją, która przyjdzie może na hospitację i takie coś zobaczy na ścianie?
Przyjmując ofertę zatrudnienia liczyłam się z tym, że będzie wymagała ode mnie wysiłku, że będę musiała zdobyć dodatkowe kwalifikacje, by spełniać kryteria planowanego awansu, więc wszystkie kursy w koledżu ukończyłam i certyfikaty uzyskałam, ale to co najważniejsze nie wypłynęło z książek. Te książki do spółki z zajęciami nie dały mi niczego, czego nie zaoferował wcześniej polski uniwersytet. Czy tu, czy tam wszędzie ta sama teoria o rodzajach inteligencji, o indywidualnym tempie rozwoju dziecka, o indywidualnym podejściu do niego, o uczeniu się wzrokowym, słuchowym i kinestetycznym- naprawdę ten sam blok pedagogiczno-psychologiczny.
Bardzo odkrywcza była za to dla mnie praca. Pokazała inne zastosowanie tej samej wiedzy. Choćby te prace z błędami ortograficznymi. Zżymałam się na nie kilka dni, po czym nie wytrzymałam i w tajemnicy przed wszystkimi poprawiłam błędy, by dzieci nie patrzyły na nieprawidłowe zapisy, no i żeby ich rodzice czasem nie pomyśleli, że tu jakiś niewyedukowany personel pracuje. Nie zwróciłam za to uwagi na rzecz, którą dopiero później uznałam za niezwykle ważną. Te prace powstały w grupie. Na dodatek nie w grupie równolatków. Szkoła podstawowa była bardzo mała, liczyła około czterdziestu uczniów, więc zajęcia odbywały się w łączonych klasach. Prace pisemno-plastyczne były efektem wspólnego wysiłku dzieci od piątego do dziewiątego roku życia. Podczas ponad sześcioletniego zatrudnienia w tamtej szkole wielokrotnie obserwowałam uczniów pracujących w grupach i daję słowo, żadne dziecko nie siedziało bezczynnie, żadne nie było odpychane, bo za małe, bo namaże, bo zepsuje to, co już wymuskane. Dzieci starsze i młodsze świetnie się dogadywały, bo były od małego wdrażane do przyjmowania ról. Każda grupa po kilku minutach od wylosowania zaczynała się układać, samoistnie wyłaniał się ktoś, kto potrafił słuchać i kogo słuchały pozostałe dzieci, ktoś, kto wyraźnie pisał, ktoś, kto ładnie malował,ktoś, kto wiedział, gdzie leży temperówka, ktoś, kto się sprzeciwiał i ktoś, kto spory łagodził.
Dzisiaj myślę, że te prace były świetne. Młodsze bądź słabsze w nauce dzieci (nie boję się użyć tego określenia) uczyły się od starszych, zdolniejszych czy bardziej przez środowisko domowe dostymulowanych. Te starsze lub zdolniejsze nie rozwijały w sobie poczucia wyższości, lecz przeciwnie, uczyły się cierpliwie objaśniać. Te dzieci współpracowały.
Z moimi uczniami tu w polskiej szkole również realizuję pracę w grupach i parach i po kilku miesiącach widzę, że nastolatkowie, którzy dotąd sporadycznie tylko pracowali w zespole, zaczynają się w swoich rolach odnajdywać. Czy przywiązuję wagę do błędów w ich pracach? Tak i nie. Te znaczące błędy omawiamy i każę je poprawiać. Te pomniejsze zostawiam, by zająć się nimi przy następnym projekcie, np. przy kolejnym liście wysyłanym do zaprzyjaźnionej argentyńskiej szkoły. Dobrze jest przecież powrócić po kilku miesiącach nauki do niedoskonałej pracy i samodzielnie zobaczyć swoje błędy. I samodzielnie, w pełni świadomie je poprawić.
Drugie zdziwienie
Drugie zdziwienie, którego chciałabym doświadczyć w polskiej szkole, dotyczy organizacji roku szkolnego i organizacji pracy. Rok szkolny zaczyna się Szkocji w połowie sierpnia, przerwa dwutygodniowa przypada w październiku, potem ta świąteczna, następnie dwutygodniowa kwietniowa i wakacje od lipca. Dobre rozłożenie zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli. Tyle samo nauki i odpoczynku co u nas, ale w równych ratach. W Wielkiej Brytanii nauczyciele nie słyszą, że mało pracują, dużo odpoczywają, za to dużo zarabiają. Nie słyszą takich komentarzy, ponieważ pracują w takim samym wymiarze godzin, jak osoby innych profesji. W liceum, w którym równolegle ze szkołą podstawową byłam zatrudniona, lekcje rozpoczynały się o godzinie dziewiątej, ale nauczyciele przychodzili o ósmej, by lekcja była przygotowana na tip top, potrzebny sprzęt włączony, materiał już wyświetlony na tablicy. Czas jest cenny, nie wolno go marnować ani sobie, ani uczniom. Ze szkoły nauczyciele wychodzili o piątej. Uwzględniając przerwę na lunch łatwo wyliczyć, ile godzin dziennie pracowali. Z pracy wychodzili z tym, z czym przyszli, tzn. z podręczną torebką. Większa torba nie była im potrzebna, ponieważ zajęcia na dzień następny przygotowywali w szkole, tak samo jak i tam właśnie sprawdzali wszelkie testy. Ile tych testów robili? No mało, bardzo mało, bo ile można sprawdzić między ósmą a siedemnastą, przed i po przeprowadzeniu lekcji, przed i po przygotowywaniu lekcji na jutro? Ile można sprawdzić, wiedząc, że weekend jest dla rodziny, a nauczyciel też ją ma, bo dlaczego miałby nie mieć?
Trzecie zdziwienie
I tu gładko wejdziemy w zdziwienie numer trzy. Właściwie nie zdziwienie, lecz zachwyt brytyjską podstawą programową. Każdy polski uczeń, który pojawił się w tej szkole, zdobywał po paru miesiącach odznakę”gwiazdy miesiąca”, przysługującą prymusom. Dodam, że świadectwa z polskich szkół przechodziły przez moje ręce i ani jedno nie miało czerwonego paska. Wypada więc zapytać, jak to się dzieje, że brytyjska nauka ma się całkiem dobrze? Przy tych nienormalnych, niewymagających nauczycielach pracujących tylko od poniedziałku do piątku? Przy tych nienormalnych, niewymagających od siebie wiele uczniach? Jacy to niby naukowcy wyrastają z dzieciaków, które w wieku czternastu lat odpowiadają, że tym, co chroni serce są żebra i milkną, tak samo jak ich nauczycielka biologii, gdy słyszą z ust tego nowego ucznia z Polski, że przede wszystkim chroni serce taki specjalny worek z płynem, ale on nie wie, jak to po angielsku nazwać. Ot, taki nasz pierwszy lepszy gimbaz, a tam gwiazda, bo o worku osierdziowym słyszał. Jak więc świat nauki w Wielkiej Brytanii w ogóle ma rację bytu? Cóż, to właśnie kwestia trzeźwo ułożonej podstawy programowej wolnej od balastu. Wybieranie przedmiotów w wieku czternastu lat na następne cztery ma sens. Dziecko uczy się obowiązkowo angielskiego i matematyki na poziomie podstawowym, a do tego przy pomocy pedagoga wybiera to, co mu będzie potrzebne pod kątem przyszłych studiów lub pracy.
A jeśli się pomyli?
A jeśli się pomyli, to robi po liceum kursy w koledżu, by przystąpić potem do egzaminów potrzebnych podczas rekrutacji na studia.
A co jeśli rzuca naukę w wieku szesnastu lat, bo w Szkocji tak można? I co jeśli później nadal nie widzi swego błędu i nie uczy się w koledżu?
To jest niewykształcony, ma do tego prawo.
A co z polskimi omnibusami?
Oj, trudno im było wybrać swoją ścieżkę, zdecydować się na konkretne dwa czy trzy przedmioty. Będąc w polskiej szkole przeciętniakami z pogranicza trójki i trójki z plusem, nie ogarniając tak ważnych treści jak orzeczenie imienne, funkcja średnika w zdaniu, rośliny nagonasienne i okrytonasienne lubili tylko wf.
Czwarte zdziwienie
Czwarte zdziwienie miało związek z systemem nagród i kar, choć tu chciałabym się odnieść do tych drugich. W epoce wychowywania przez wzmocnienie pozytywne, mówienia co najwyżej o konsekwencjach, ale nigdy o karaniu, w brytyjskiej szkole doznałam wstrząsu- kary istniały i były stosowane.
W liceum, w którym obowiązywał czarny uniform, biała koszula i krawat, zobaczyłam dziewczynę w szarej bluzie z kapturem. Nikt nie zwracał jej uwagi, że ubrana jest nieodpowiednio, więc zapytałam o to koleżankę. Usłyszałam, że uczennica została ukarana przez dyrektora pozbawieniem prawa do noszenia szkolnego stroju przez okres jednego dnia. Zapytałam, czy to poważna kara i usłyszałam, że tak, poważna, ale jeszcze poważniejsza jest wtedy, gdy uczniowi zakazuje się przyjścia do szkoły. Zamilkłam. Wyobraziłam sobie polskiego łobuza skaczącego z radości, że może po prostu zostać w domu i nie mogłam pojąć, w czym tu kara? Dopiero potem dowiedziałam się, że takie decyzje dyrektora wpisywane są do raportu, który idzie za uczniem. Pomyślałam o naszym wypisywaniu uwag, wystawianiu ocen zachowania, spisywaniu kontraktów pozostających kontraktami na papierze, a można przecież ucznia wykluczyć i dać mu jasny sygnał: takim zachowaniem nie zasługujesz na noszenie bluzy z godłem szkoły. Nasze hasło to Respect, Responsibility, Honesty, a ty dzisiaj nie uszanowałeś/nie wziąłeś odpowiedzialności/skłamałeś. To dziwne, ale te kary odsunięcia działały. Może dlatego, że dzieci od najwcześniejszych lat są uczone czytelnych zasad? Tego, że gdy pani stojąc przed rozkrzyczaną gromadą sześciolatków unosi rękę, dzieci też mają unieść dłoń i zamilknąć?
To, co chciałabym widzieć w polskiej szkole, to:
- po pierwsze więcej współpracy uczniów. Niech tworzą i rozmawiają. Rozmowa jest ważnym narzędziem rozwiązywania konfliktów,
- po drugie praktyczniejsza podstawa programowa, ograniczająca teorię, a rozwijająca umiejętność stosowania wiedzy,
- po trzecie więc tworzenie stanowisk do przeprowadzania prostych eksperymentów biologicznych, chemicznych, fizycznych, by uczniowie teorię przekuwali w praktykę,
- po czwarte skuteczniejsza realizacja funkcji wychowawczych szkoły,
- po piąte wprowadzenie normowanego czasu pracy nauczycieli.
Cieszę się, że znalazła się platforma, na której my- nauczyciele- możemy wyrazić swój głos w kwestii przyszłości naszej profesji. Liczę również na to, że konkurs samym konkursem nie pozostanie, ale przyczyni się do zainicjowania jakichkolwiek zmian na lepsze w polskiej edukacji.
Materiał nadesłany w ramach konkursu Fundacji EFC Nagroda im. prof. Romana Czerneckiego.
Artykuł przygotowała: Magdalena Markowska